Szekspirowska Lady Makbet to w pewnym sensie postać kultowa w dziejach literatury. Jej wymiar lub tło charakterologiczne nieraz pojawiały się we współczesnej kinematografii. Tak było m.in. w opowiadaniu Nikołaja Leskowa z 1865 r. pt. „Powiatowa Lady Makbet”, które zostało zekranizowane w 1962 r. z polskim akcentem w postaci reżysera Andrzeja Wajdy. Nic dziwnego, że intrygująca historia „niebezpiecznej kobiety” musiała doczekać się swojego remak`u, tym razem jednak carska Rosja została zastąpiona XIX-wieczną Anglią z krajobrazem zaczerpniętym jakby prosto z „Wichrowych Wzgórz” z 1992 roku.
To właśnie gotycka Anglia stała się perfekcyjnym tłem historii mającej miejsce na ekranie. Jako odbiorcy czujemy dzikość natury, która kryje się w każdej z postaci, dokładnie ta sama dzikość, która rozpościera się nad angielskim wrzosowiskiem. Tu nie ma dobrych i złych charakterów, tajemniczość buzuje na każdym kroku, a białe i czarne oblicza kłębią się w każdym z mieszkańców purytańskiej posiadłości.
POLECAMY: RECENZJA: „SAMA PRZECIW WSZYSTKIM” CZYLI „HOUSE OF CARDS” NA DUŻYM EKRANIE…
W tej mozaice charakterologicznej pojawia się tajemnicza „Lady M” (w tej roli doskonała Florence Pugh). Poznając postać bohaterki właściwie chcemy jej współczuć, bo zupełnie naturalistyczny obraz sprawia, że aż czujemy ucisk gorsetu jaki oplata Kathrin. Ma ona o tyle dramatyczny wymiar, że sprawia wrażenie nie do końca świadomej roli jaka ją czeka. Jednak z pokorą przyjmuje ceremoniał dworski, któremu podlega, jednocześnie część jej natury jasno daje nam sygnał, że gorset w końcu musi pęknąć w najbardziej nieoczekiwanym momencie.
Skoro o aktorach mowa nie sposób nie wymienić Naomi Ackie w roli pokornej służącej Anny. To jednocześnie najbardziej tajemnicza postać filmu. Od pierwszej do ostatniej minuty wiemy, że jej postać ma kluczowy sens dla treści dzieła, jednocześnie cały czas jest ona biernym obserwatorem zdarzeń, które mają miejsce. Mistyczność i niepewność jaką wnosi sprawia, że wciąż oczekujemy kulminacji, która ma miejsce przy jej wątku.
Największa siła filmu to jednak zwięzła i nieobliczalna fabuła. Reżyser pozostawia odbiorcy suchy osąd sytuacji mających miejsce na ekranie. Osąd ten jednak nie jest jednowymiarowy. Z jednej strony staramy się zrozumieć motyw postępowania filmowej „Lady M”, z drugiej jej czyny i okrucieństwo nasuwają myśl, że tytułowa Lady M jest przesiąknięta złem i to do szpiku kości. To zło jest jednak nasączone erotyzmem, w pewien sposób uwodzicielskie, a strach, który mu towarzyszy, powoduje ekscytację, która nie opuszcza nas do ostatniej minuty filmu.
Dzieło cenionego reżysera teatralnego Williama Oldroyda należy docenić również w aspekcie artystycznym. Choć scenografia jest zachowawcza i uboga, idealnie wkomponowuje się w przedstawiany obraz. Tutaj nic nie jest przypadkowe, kostiumy oddają ducha purytańskiej Anglii, w efekcie czego przez blisko półtorej godziny przenosimy się w czasie o blisko 200 lat.
Podsumowując: „Lady M” to opowieść o procesie powstawania zła w najczystszej postaci. Opowieść o władzy, dominacji, wolności i zemście. To jednocześnie historia, która tłumaczy, jak jeden grzech niesie za sobą lawinę konsekwencji, zapętlając spiralę, gdzie nie ma wygranych i z której nie ma już odwrotu, a aby się obronić trzeba brnąć w nią dalej.
„Lady M” to jeden z najbardziej lodowatych spojrzeń na naturę ludzką, to też film który potwierdza tezę, że od miłości do nienawiści dzieli nas tylko jeden krok…sumienie.
ZOBACZ RÓWNIEŻ: RECENZJA: „OSTRA NOC” CZYLI DAMSKA ODPOWIEDŹ NA KAC VEGAS?
Dystrybucja: M2 Films
Fot. Informacja prasowa; Autor – Paweł Nowak / Okiem Laika.
Bądź na bieżąco z filmem – polub nas na facebook’u!