7-MhwTUvG-M

W styczniu 2017 roku w polskich kinach miała miejsce premiera ekranizacji jednej z najpopularniejszych serii gier ostatnich lat – mowa oczywiście o „Assassin’s Creed” studia Ubisoft.

Przed seansem słyszałem opinie, że jest to najlepszy film wśród adaptacji gier. Patrząc na takie tytuły jak „Dungeon Siege: W imię króla„, czy „Blood Rayne” w reżyserii Uwe Bolla (już sama obecność tego reżysera jest wyznacznikiem wątpliwej jakości) to premierowy film miało faktycznie niewielką konkurencję. Nie zapominajmy jednak o „Prince of Persia„, czy takim hicie jak „Tomb Raider” z Angeliną Jolie w roli Lary Croft. Głównie z  tymi dziełami przyjdzie się zmierzyć Asasynom.

Dla niezaznajomionych z serią zakonu zabójców już spieszę z wyjaśnieniami. W listopadzie 2007 roku kanadyjskie studio Ubisoft wydało przełomową grę akcji, w której gracz w niedalekiej przyszłości wcielał się w Desmonda Miles’a, osobę porwaną przez tajemnicze ugrupowanie i zmuszoną do wzięcia udziału w ich eksperymencie. Gracz następnie przenosił się do czasów chrześcijańskich krucjat i był członkiem bractwa Asasynów, zabójców którzy walczyli w obronie wolnej woli przeciętnych ludzi. Graczom przede wszystkim spodobały się liczne akrobacje możliwe do wykonania przez prowadzonego bohatera, atmosfera średniowiecznej Turcji z przewagą ilości akcji w przeszłości, oraz historia.

Justin Kurzel postanowił przenieść na wielki ekran kultową serię „Assassin’s Creed„. Mając w dorobku takie produkcje jak „Makbet”, czy „Snowtown” tym razem spróbował swoich sił z adaptacją kinową gry. Jak mu to wyszło?

Polecamy – Grammy 2017: Adele największą królową tegorocznej gali!

Historia opowiedziana w filmie znacząco różni się od tej z gier. Główny bohater Callum Lynch, w którego rolę wcielił się Michael Fassbender, jest w dzieciństwie świadkiem morderstwa swojej matki. W kolejnej scenie dowiadujemy się, że jako dojrzały mężczyzna zostaje skazany na elektryczne krzesło, jednak z pomocą przychodzi mu tajemnicza organizacja Abstergo Industries, pozorując śmierć ratuje go. W zamian za pomoc Callum jest zobligowany do pomocy w „uleczeniu przemocy” na świecie. Do tego celu Abstergo wykorzystuje maszynę nazwaną Animusem. Był to wynalazek, który dzięki kodowi DNA pozwalał odtworzyć obrazy widziane oczami dalekich przodków. Lynch po spektakularnych efektach specjalnych przenosi się w przeszłość, w swojego przodka Aguilara. Gra raczyła nas przede wszystkim kolorowymi i otwartymi lokacjami, które były pełne zwykłych mieszkańców. Film niestety zamiast wczesno-średniowiecznej Turcji ukazuje nam Hiszpanię za czasów Inkwizycji – sprawny umysł wyłapie to zapewne. Możemy podziwiać „fantastyczne” krajobrazy półwyspu iberyjskiego z mniej więcej 1490 roku. Hiszpania jest pokazana jak by przechodziła przez nią piaskowa burza, a z każdym kolejnym wejściem Calluma do animusa schemat zostaje powtórzony i odczuwa się lekką irytację.

Kolejny problem jaki moim zdaniem nęka film jest jego schematyczność i brak balansu pomiędzy „światami”. W świecie teraźniejszym, bohater często ma przewidzenia i nie rzadko traci kontakt z rzeczywistością po pierwszym użyciu animusa. Odniosłem nawet wrażenie, że były to tylko zapychacze czasowe, mało wnoszące do historii. Zarówno dialogi jak i relacje pomiędzy bohaterami rozwijają się żółwim tempem, a my tylko czekamy na kolejne wejście do Animusa, które za szybko nie następuje. W końcu, gdy Callum ponownie wciela się w swojego hiszpańskiego przodka – Aguilara, mamy ten sam schemat. Ujęcie z lotu ptaka zapiaszczonej i brudnej Hiszpanii, a następnie nieustanna akcja, na którą na zmianę składają się pościgi i walki. Owszem mamy wątek romansowy i cały zarys historii rozgrywającej się na półwyspie – jednak wszystkie elementy, które powinny znajdować się podczas eksperymentu, odbywają się w świecie Lyncha.

Produkcja oczywiście sama w sobie nie jest zła, jednak fani Asasynów z pewnością będą rozczarowani. Nowa historia nie wciąga tak jak ta z Desmondem i Altairem. Ubytki twórcy starają się markować całkiem niezłymi efektami specjalnymi, co trzeba przyznać, wychodzi im całkiem nieźle. Nawet idąc na wersję 2D podczas wchodzenia w Animusa, można wziąć głęboki oddech niczym przed nurkowaniem bez butli tlenowej.

„Assassin’s Creed” z pewnością przyjmie się lepiej wśród osób, które wcześniej nie miały z tą serią styczności. Sama historia opowiadana jest w umiarkowanym tempie, przez co nowy widz będzie w stanie połapać się w „kto? gdzie? z kim? dlaczego?„.

Dla mnie dzieło Justina Kurzela jest kolejnym, zadowalająco przeciętnym filmem, który można określić jako historyczny film akcji do obejrzenia w niedzielny wieczór na wygodnej kanapie.

Zobacz również –  Znamy nominacje do tegorocznych Polskich Nagród Filmowych Orły. Triumf „Wołynia” i „Ostatniej rodziny”

 

fot. – informacja prasowa.

Bądź na bieżąco z przeKulturą – polub nas na Facebook’u.

 

 

Komentarze

komentarz(y)

Nie ma więcej wpisów