Kiedy w 2011 roku, na ekrany kin wchodziły „Listy do M” w reżyserii debiutującego na dużym ekranie Mitja Okorna, chyba nikt nie przypuszczał, że prosty film o miłości pokochają Polacy, twórcy zarobią miliony a dzieło doczeka się kontynuacji i to już w trzeciej odsłonie. Kiedy, po czterech latach od debiutu serii, na ekrany kin weszły „Listy do M 2”, a film zdobył miano 4 najlepszego otwarcia w historii polskiego kina z blisko trzymilionową widownią, wszystkie znaki na niebie wskazywały, że stworzenie trzeciej części pozostawało tylko kwestią czasu. I tak oto w 2017 roku na ekranach polskich kin zagościły „Listy do M 3”.
Pierwsza cześć serii była na swój sposób fenomenem i to wyjątkowo udanym. Choć film czerpał garściami ze swojego brytyjskiego pierwowzoru „To właśnie miłość”,polskie realia okazały się wyjątkowo podatnym gruntem dla rozbudzenia uczuć zarówno Polek, jak i Polaków. „Listy do M” przełamały passę nieudanych komedii romantycznych, potrafiły bawić wzruszać oraz rozbudzać rodzinne, świąteczne ciepło.
Polecamy: RECENZJA: „GEOSTORM”, CZYLI KURIOZALNA „ZABAWA W BOGA”
Ten sam klimat chciał podtrzymać Maciej Dejczer podejmując się reżyserii „Listów do M 2”. Niestety druga cześć, choć utrzymywała ciepło i nastrój części pierwszej, poległa w zamyśle emocjonalnym. Film reklamowany jako „komedia jeszcze bardziej romantyczna”, bardziej sprawiał wrażenie „komedii jeszcze bardziej dramatycznej” – koncentrując się na wątkach tragicznych, bardziej wyciskał łzy niż bawił, choć i ta konwencja zyskała szerokie grono zwolenników, broniących film tezą, iż… takie właśnie jest życie.
I mamy cześć trzecią. Ponowna zamiana reżysera na Tomasza Koneckiego była dobrym posunięciem, gdyż „Listy do M 3” to zwrot ku klimatowi części pierwszej z nagromadzeniem jeszcze większej ilości wątków i postaci, co z kolei jest powrotem do pierwowzoru – „To właśnie Miłość”. Choć klimat jest tak bardzo nam znany, i tak bardzo powtarzalny, to od pierwszej sceny mamy ochotę przykryć się ciepłym kocem i zasiąść do seansu z gorącą zimową herbata z miodem, pomarańczą i goździkami.
Przede wszystkim „Listy do M 3” to komedia i w tej konwencji film zostaje utrzymany od pierwszej do ostatniej sceny. Pomimo, że potrafi wzruszyć nawet najbardziej oporną „chimerę”, to jednak pozostaje w konwencji inteligentnego, sytuacyjnego humoru. To nie jest kolejna tragedia goniąca tragedię, czy tandetne żarty z nieudolności przedstawicieli naszego narodu, ale codzienność, której doświadcza każdy z nas w najbardziej nieprzewidywalnych momentach życia.
Choć scenariusz poprzednich dwóch cześć mocno nakreślił kierunek dalszych losów bohaterów, większości udało się wyjść z nich obronną ręką. Kontynuacja historii jest dodatkową gratką dla fanów serii, gdyż kluczowe wątki w kontekście całości serii i licznych nawiązań nabierają dodatkowo humorystycznego znaczenia, a tym samym zrozumienia emocji, które towarzyszą ulubionym bohaterom. Reżyser bardzo sprytnie operuje całością serii nawiązując do wcześniejszych odsłon filmu, i ma jednocześnie na tyle wdzięku, że zamykając cześć wątków, otwiera dalsze rozdziały, co daje mu szeroką gamę nowych możliwości.
„Listy do M 3” to istna plejada aktorów. W tym filmie gra praktycznie każdy liczący się aktor, sprawiając wrażenie że to wstyd nie wystąpić w „Listach…”. Tutaj nawet drugoplanowe postacie to rozpoznawalne twarze polskiego show-biznesu. I choć cześć trzecia nagromadziła szerokie grono nowych postaci, to „weterani” serii nadal wysuwają się na prowadzenie. Szczególnie kibicujemy nieustannym, wojennym potyczkom Kariny (niepowtarzalna Agnieszka Dygant, którą po fatalnym „Botoksie” miło widzieć w dobrym filmie) i Szczepana (Piotra Adamczyka, który kolejny raz na długo zaszufladkował swoją aktorską kreację). Z czułością patrzymy na nieporadnego Wojciecha Malajkata, jednocześnie brakuje nam niezastąpionej Agnieszki Wagner, która i tak, choć na chwile gości na ekranie. Na koniec niezastąpiony Tomasz Karolak, któremu odświeżenie wątku rodzinnego wyszło wyjątkowo na dobre, gdyż, cytując Panią Karolinę Korwin Piotrowską, tylko Andrzej Grabowski w roli ojca i Stanisława Celińska jako matka mogli spłodzić takiego synka.
Aż smutek bierze na wiadomość, iż na ekranie nie zobaczymy ponownie Romy Gąsiorowskiej, czyli marzycielki Doris, pana z radia – Mikołaja Koniecznego czyli Maćka Sztura i jego uroczego synka Kostka. To właśnie za to twórcom filmu przypadnie duży minus, bo jednak to tą parę najbardziej pokochali Polacy.
Na koniec warto pochwalić produkcję za zdjęcia pięknej i do bólu przerysowanej Warszawy, którą również podziwia się głownie z perspektywy dwóch pozostałych części. Na ekranie widać, jak miasto dojrzewa, nabiera kosmopolitycznego i nowoczesnego charakteru. Ponownie kawał dobrej roboty wykonał Łukasz Targosz, komponując muzykę zarówno z kluczowymi kompozycjami serii, jak i nowymi utworami kompletując całość w solidną dawkę dobrej świątecznej muzyki.
Podsumowując:
„Listy do M 3”, to film który ma sporą szanę obronić polskie kino na zakończenie roku, szczególnie w kontekście nieśmiesznej „Volty” i szkodliwym społecznie „ Botoksie”. Ma wszystko, co my Polacy potrzebujemy do szczęścia – polską mentalność, polską łacinę, polskie nieperfekcyjnie, ale szczere ciepło domowego ogniska, nawet ze sztucznym śniegiem którego grudzień nie widział od wielu lat. Ten film ma też swój przerysowany wymiar, którego tak pragniemy lecząc polskie kompleksy w nieustającej pogoni za zachodem.
Oczywiście nie zbraknie hejterów, którzy będą powtarzać: Ile razy można odgrzewać tego samego kotleta? Eee tam… to zwyczajny skok na nasza kasę… Sporo w tym prawdy, bo oglądając „Listy do M 3” twórcy ewidentnie zostawali sobie szeroką furtkę dla kolejnych odsłon serii.
Dla tych wszystkich sceptyków mam tylko jedną odpowiedź – Tak długo „Listy do M” mogą powstawać, jak długo my Polacy będziemy potrzebować miłości.
Zobacz również: ZJAWISKOWA RÓŻCZKA, SZYKOWNA STENKA I ELEGANCKI ADAMCZYK. GWIAZDY NA PREMIERZE “LISTÓW DO M 3”
Dystrybucja: Kino Świat
Fot. Informacja prasowa; Autor – Paweł Nowak / Okiem Laika.
Bądź na bieżąco z filmem – polub nas na facebook’u!