„Jackie” to przykład filmu, na który wyczekiwałem najbardziej i to nie dlatego ze pałam wielka miłością do prezydentów i historii USA. Historie Kennedy’ch znają już wszyscy, ja jednak ciekaw byłem faktów, o których dotąd nikt nie słyszał.
Dlatego też opowieść „najsławniejszej Pierwszej Damy” wydawała się murowanym sukcesem kinowym. Czy większość ludzi jest w stanie powiedzieć o Jacqueline Kennedy coś więcej, niż fakt że była żoną prezydenta?
Polecamy – RECENZJA: „CIEMNIEJSZA STRONA GREYA” – TU NAWET VIAGRA NIE POMOŻE
Twórcy postawili sobie za punkt honoru stworzenie historii, która obudzi legendę na nowo i faktycznie wszystko w filmie jest perfekcyjnie przygotowane. Historyczne postacie wyglądają jak zdjęte z portretów, a montaż filmu przenosi nas w lata 60 wykorzystując prawdziwe zdjęcia z tamtych czasów.
Film dopełniają świetne kostiumy, a legendarny, różowy komplet Chanel, w którym Jacqueline wystąpiła w dniu zamachu wygląda jak wypożyczony i realny z poprzedniej epoki, zdjęty z granej postaci.
Wbrew wielu zarzutom ja jestem pełny uznania dla muzyki. Dostojna, podniosła, majestatyczna w swojej wyjątkowości, odgrywa kluczową rolę w pobudzaniu naszych zmysłów oraz uczuć jakie ze sobą niosą, w istotnych momentach projekcji.
Plusy filmu kończą się na Natalie Portman. Wybór aktorki, która już nie raz udowodniła swój talent okazał się strzałem w dziesiątkę. „Jackie” nie tylko wygląda jak Ona. Jej gesty, sposób chodzenia, mówienia a nawet charakterystyczny ruch papierosa sprawia iż czasem zastanawiamy się czy na ekranie jest jeszcze Portman czy być może są to oryginale zdjęcia Jacqueline.
Niestety na tym sukces filmu się kończy. Czarne chmury gromadzą się nad samym sercem dzieła – mianowicie w scenariuszu. Oparcie historii tylko na wątku zamachu w Dallas i konsekwencji z tym związanych, sprawia, że historia „Jackie” jest po prostu nieciekawa.
Zamiast rozbudzić naszą ciekawość, widzimy zrozpaczona kobietę która notorycznie zmienia zdanie oraz gubi się we własnych uczuciach.
Z filmu nie dowiadujemy się niczego o Kennedy’ch, co wpłynęłoby na wizerunek pierwszej damy. Mało tego mit szczęśliwego małżeństwa z „trudnościami” jest kultywowany – a przecież historia wyglądała zgoła inaczej.
Wg. Biografii Marii Grossing wydanej w audiobooku Jacqueline Kennedy, nie miała łatwo przy boku męża. Miał on słabość do pięknych kobiet i licznych romansów, a sama para „od początku do siebie nie pasowała”. Wątek, który wydarzył się kilka miesięcy wcześniej a mianowicie śmierci najmłodszego dziecka pary prezydenckiej, również został tylko zaznaczony nie odkrywając żadnej znaczącej roli w rysie psychologicznym postaci.
„Jackie” słynęła z klasy i szyku, stała się ikoną mody odpowiadając min. za przebudowę wnętrza białego domu. Pomimo, iż fakt ten został wykorzystamy w filmie, czujemy się jak oprowadzani po wyjątkowo nudnym muzeum, które towarzyszy nam przez cały film.
Podsumowując, „Jackie” to sto czterdzieści minut performance jednego aktora. Portman ratuje film swoim aktorskim kunsztem, natomiast jej postać zamiast nas wzruszać, zaczyna nużyc i irytować.
Film w mojej ocenie zmarnował swój potencjał na sukces. Po obejrzeniu nie powiem, że to zły film…po prostu trudno go polubić.
Mogę się jednak mylić. W końcu jestem tylko filmowym laikiem, a to co napisałem to tylko moje subiektywne zdanie :).
Zobacz również – OSCARY 2017: ŚWIAT FILMU UHONOROWAŁ DOROBEK ANDRZEJA WAJDY
Fot. Informacja prasowa; Autor – Paweł Nowak / Okiem Laika.