AU4V-U-Qwng

Większość remake-ów hitów lat 90-tych, zazwyczaj charakteryzuje kilka zbieżnych cech. Zwykle są nieudaną próbą odbudowania starej legendy, wśród pokolenia, które dawno już z bajek wyrosło. Spektakularnymi efektami specjalnymi oraz budżetem, na które nie mogło sobie pozwolić kino tamtej epoki.

Próby wskrzeszania legendy mają jednak swój sens, gdyż najłatwiej zbudować historię na sentymencie z lat dzieciństwa. Powrót do czasów gdzie problemy nie istniały, a drewniany miecz był całkiem solidną atrapą świetlnego oryginału z „Gwiezdnych Wojen”, to cudowna podróż, która tak rzadko się zdarza w dorosłym życiu. Wojowników „Power Rangers” kojarzę jak przez mgłę, gdzieś tam pamiętam kilka kolorowych postaci w skafandrach, którzy nagle wskakiwali do swoich zrobotyzowanych dinozaurów i walczyli z siłami zła. Pamiętam, że moja ulubiona postać to różowa wojowniczka oraz, że liczyłem iż mój kot na pewno kiedyś przetransformuje się w serialowego tygrysa szablo-zębnego.

Polecamy: RECENZJA: „AZYL”, CZYLI HISTORIA O KTÓRĄ ŚWIAT MUSIAŁ SIĘ UPOMNIEĆ!

Dlatego też po wyjątkowo udanym remake’u „Pięknej i bestii” liczyłem, że nowe „Power Rangers”, w reżyserii Deana Israelite, podtrzyma udaną passę powrotów do dzieciństwa.
Niestety reżyser chyba zdecydowanie za dużo naoglądał się „Transformersów” i to we wszystkich swoich odsłonach, a co za tym idzie, na starej legendzie chciał stworzyć zwariowaną kombinację obu filmów.

Jedyny atut, który ratuje film, to sentyment, który budowany jest przez całe 2 godziny. Niestety sentyment nie ratuje scenariusza, który opowiadając historię grupy nastolatków został również skierowany do tej grupy odbiorców. Dialogi są tak puste, że nawet metalowe „zordy” mają więcej życia, a monologi bohaterów, którzy mają za zadanie wybudzać w nas emocje pojednania i współdziałania, w imię wyższych celów, zostały zaczerpnięte z pamiętnika nastolatka, gdzieś na wschodnim wybrzeżu USA.

Można by powiedzieć że twórcy poruszyli ciekawy wątek fabuły, gdzie wojownicy nie są w stanie zbudować jedności i dokonać tym samym swojej transformacji, a zatem muszą zbudować więź, która im to umożliwi. Niestety wątek, który mógłby okazać się atutem, gdyby nie został rozciągnięty do 80% filmu, co jednocześnie staje się nużące i pozbawione głębszego sensu.

Film nie broni się w żaden sposób aktorsko, trudno oczekiwać od debiutantów jakichś wyszukanych zdolności, miło by było jednak gdyby odtwarzali swoje role co najmniej przyzwoicie. Niestety poziom aktorski jest zdecydowanie poniżej oczekiwań, nie radzą sobie, ani wojownicy, ani wirtualny „Zordon”, a tym bardziej nad wyraz wredna Rita, która w pierwotnej wersji mimo, że reprezentowała siły zła potrafiła bawić swoich odbiorców. Tutaj jest niewyrazista, zupełnie jednowymiarowa i totalnie przewidywalna.

Największy zarzut do tej produkcji opiera się jednak na zlekceważeniu legendy „Power Rangers”. Poprawność polityczna „wylewa się” w każdym ujęciu, a zatem żółtą wojowniczką już nie może być Azjatką , a czarnym wojownikiem – ciemnoskóry chłopak. Wojownicy nie przywołują swoich zordów co zawsze wiązało się z ekscytacją, a transformacja w „Mega Zorda” dzieje się poza naszym wzrokiem . Wszystko to co zachwycało dzieciaka rozczarowuje i śmieszy dorosłego widza.

Dramatem historii jest fakt iż „wojownicy mocy” w dzisiejszym świecie przestali już być potrzebni. Ich pierwowzór powstał jako alternatywa dla ówczesnych historii o super bohaterach. Niestety młode pokolenie już dawno ma inne kanony obrońców świata, a pokoleniu, w którym owa legenda powstała, jakoś trudno uwierzyć w ich rzeczywiste istnienie.

Podsumowując: Deanowi Israelite nie udało się to czego dokonało choćby studio Disney’a w ramach nowej wersji „Pięknej i Bestii”. Okazuje się, że klasyków nie powinno się „ruszać”. Chcąc stworzyć dobry sequel należy wykazać szacunek dla oryginału, chyba że robimy zupełnie nowy film. W przeciwnym razie, ani widowiskowe wybuchy, ani legendarne postacie, nie zachwycą na nowo. Może jeśli usłyszałbym częściej charakterystyczne „GO GO Power Rangers!” moja miłość weszłaby na nowe tory, a tak… chyba nadal nie polubię sci-fiction, nawet jeśli przywołuje piękne chwile.

Zobacz również: RECENZJA: „TA HISTORIA STARA JAK ŚWIAT” CZYLI „PIĘKNA I BESTIA” JAKO UROCZY POWRÓT DO DZIECIŃSTWA

Dystrybucja: Monolith Films

Fot. Informacja prasowa; Autor – Paweł Nowak / Okiem Laika.

Bądź na bieżąco z filmem – polub nas na facebook’u!

Komentarze

komentarz(y)

Nie ma więcej wpisów