Czytanie w drodze do pracy bywa trudne – szczególnie w tramwaju. Szczególnie jeśli jedziesz w godzinach szczytu, a na Twojej trasie znajduje się Hala Mirowska (if you know what I mean… żeby nie było – nie mam nic do Mirowskiej). Wózkiem po butach, pomarańczą po ryju, kapustą kiszoną po nozdrzach (było kilka dni przed świętami), ale w przypadku „Osiedla Marzeń” nie miało to znaczenia. Z resztą kto zna poprzednie książki z cyklu o komisarzu Jakubie Mortce, doskonale to zrozumie. I na pewno się nie zawiedzie, ponieważ Chmielarz zmajstrował kawał dobrego kryminału.
To moje trzecie spotkanie z Wojtkiem Chmielarzem i podobnie jak dwa poprzednie, to także nosiło znamiona uzależnienia. Zaczęłam i nie mogłam przestać czytać. Obiecywałam sobie, że to już ostatni rozdział, bo przecież kurz miauczy po kątach, pranie gnije w pralce, a oczy zachodzą żółcią, bo dwie kawy wypite.
„Osiedle Marzeń” jest jednak warte wszelkich chwilowych dysfunkcji. Akcja książki zaczyna się na jednym z warszawskich zamkniętych osiedli, na którym ochroniarz znajduje zwłoki studentki. Potem jest już tylko lepiej – dla czytelnika, mniej dla śledztwa, które okazuje się wierzchołkiem góry lodowej i prowadzi do grubszej sprawy. Chmielarz serwuje nam wielowątkową fabułę, która jednak nie wzbudza w czytelniku poczucia chaosu. Historie przeplatają się w niewymuszony sposób, odkrywając kawałek po kawałku tajemnicę, która stoi za zbrodnią. A tę autor skonstruował świetnie. Pogrywa sobie Chmielarz z czytelnikiem, wodząc go za nos, podsuwając kolejne pytania bez jednoznacznych odpowiedzi, a wszystko to w towarzystwie pełnokrwistych postaci, z komisarzem Jakubem Mortką na czele, który ponownie staje na czele dochodzenia.
Mamy też byłego polityka, wierzącego głęboko, że cel uświęca środki (zaiste paskudne). Jest młody chłopak, wyznawca coachingu i socjotechnik, łysy opryszek z twardą pięścią, ale miękkim sercem, „typowi” informatycy poszukujący sponsora na rozkręcenie biznesu, czy też doktor medycyny sądowej, która pojawia się tylko raz, ale kradnie całą scenę. A i to nie wszystkie postaci, które możemy spotkać na kartkach książki.
Jednym z moich ulubionych wątków pobocznych (które jednak ostatecznie wplatają się w główną opowieść) jest ten dotyczący Kochana. Policjant, czarny charakter, który ze względu na przeszłość został wysłany na przymusowy urlop, a po powrocie przydzielono go do czarnej roboty – starych nierozwiązanych spraw. Coś co na początku było dla niego karą, staje się sposobem na udowodnienie zawodowej wartości. Te „małe śledztwa” wywołują nie mniejsze emocje niż główna historia, a Kochan budzi we mnie dysonans – z jednej strony skurwysyn, któremu dałabym chętnie po mordzie, z drugiej człowiek, który rozumie swoje winy, szczerze żałuje tego co zrobił i chciałby się zmienić, ale chyba sam nie do końca wierzy, że to możliwe. Mnie to przekonuje i mam nadzieję, że Chmielarz rozwinie ten wątek w przyszłości.
To na co warto jeszcze zwrócić uwagę to atmosfera. Zapomnijcie o Skandynawii, Szkocji albo innych mniej lub bardziej mrocznych (i mroźnych) z założenia miejscach. Chmielarz portretuje polską rzeczywistość i portretuje ją cholernie dobrze. Być może właśnie dlatego jego książka tak wciąga. Ta historia mogła wydarzyć się wszędzie.
Aha. Jeszcze dwa trzy słowa o finale. Spadną Wam papucie. Serio.
tytuł: ,,Osiedle marzeń”
Autor: Wojciech Chmielarz
Wydawnictwo: Czarne www.czarne.pl